Pierwszy raz nad nizinną rzeką

Pierwszy raz nad nizinną rzeką

Tym razem ruszam nad nizinną rzekę!

Pewnie wielu z Was trudno jest to sobie wyobrazić – ale częściej milczę na odcinkach, niż bywam nad nizinnymi rzekami. Poza dosłownie kilkoma wyjazdami – Wisła w Bydgoszczy 300 lat temu, Odra po niemieckiej stronie, czy małe Warmińskie ciurki pełne krąpi – nie miałem okazji łowić w ten sposób.
Dlatego też dosłownie kilka dni po odebraniu prawo jazdy złapałem za niewielkie wiaderko, odległościówkę Górka, kupiłem dwa tostowe chleby i ruszyłem nad wodę.

Nie mam większego pojęcia o takim łowieniu. Poza tym co przekazał mi Kacper osobiście (Dzięki Górek i z góry przepraszam za kaleczenie :D!), na swoich odcinkach i artykułach oraz tym czego „nauczyłem” się na filmie z Basią, nie wiem o takim łowieniu kompletnie nic.
Nie umiem poprawnie czytać rzeki, mam problem z odróżnieniem brania od zaczepu, a po zacięciu ponad 30-to centymetrowej płoci, byłem pewien, że holuje jakiegoś potwora.

Wszystko to jest oczywiście zrozumiałe – skoro nigdy w ten sposób nie łowiłem – ale chcę to jeszcze raz wyraźnie podkreślić, żeby komuś z Was nie przyszło do głowy mnie naśladować. Obiecuję, że będę łowił tak regularnie – bo kręci mnie to okrutnie – i z czasem poza moim śmiechem, przedzieraniem się przez krzaki i łowieniem średnich ryb, znajdziecie tam sporo wiedzy i fajnych okazów.

Nad wodą pojawiłem się dosyć późno – rano termometr wskazywał –4 stopnie! Usiadłem w pierwszym miejscu, chleb zalałem wodą i zabrałem się za szykowanie zestawu. Kiedy tylko moja zanęta była gotowa – zacząłem delikatnie nęcić i obserwować jak zachowuje się chleb po zetknięciu z wodą. W mojej głowie – taką samą trasę miał pokonywać mój zestaw. Niestety nie wziąłem pod uwagę wiatru mocno zmieniającego kurs mojego spławika i oporu żyłki układającej się na powierzchni. W dużym skrócie – pierwsza miejscówka mnie przerosła. Drugie miejsce natomiast było tak piekielnie łatwe, że nawet ja musiałem tam coś złowić. Równe dno, stabilny nurt i długi, prosty odcinek.

Najpierw na haku lądowały chlebowe krążki, wycinane wykrojnikiem od Kacpra. Udało mi się dopaść pierwszego klenia, a później kilka płoci.
Z czasem jednak płoteczki zaczęły mnie nieco irytować i postanowiłem zmienić mój zestaw. Niewielki hak zastąpiłem znacznie większym, a chlebowe krążki, dużym kawałkiem miąszu.
Od tego momentu ryb łowiłem znacznie mniej, ale drobnica rzeczywiście nie przeszkadzała.

Udało mi się złowić pierwszego w życiu jazia, kilka średnich kleników i absolutnie przepiękną płoć, która odpływając wyglądała jak przyzwoity leszcz.

Dla takiego jeziorowca jak ja, nawet proste odcinki rzeki nie są łatwe do obłowienia, ale łowienie jest tak ciekawe i tak nieprzewidywalne, że wręcz uzależniające. Na pewno wrócę tam wkrótce jeszcze lepiej przygotowany i być może… uda się wyholować nieco większe ryby. Tego życzę sobie i tego życzę Wam!

Powodzenia i połamania
Ace