Co to był za MAJ

Co to był za MAJ

Takiego maja chyba nikt się nie spodziewał…

Na pierwszym tegorocznym odcinku o łowieniu szczupaków, stwierdziłem, że „otwieranie sezonu na wodach sielawowych, bardzo głębokich, jest kiepskim pomysłem”. Mimo tego co się wydarzyło w ostatnich 30 dniach – nadal to podtrzymuję.

Duże wody rządzą się swoimi prawami. Wolniej zachodzą w nich zmiany i wolniej wszystko budzi się do życia. Zazwyczaj jest to ich minus i zdecydowanie lepiej ruszyć na płytkie zbiorniki, gdzie szczupaki objadają się pięknie po tarle. W tym roku to duże opóźnienie – było wielkim plusem.

Wiele dużych ryb z mojej wody nie wytarło się do połowy maja. Nawet po 15-tym udało mi się złowić piękną, niewytartą jeszcze rybę.

Jedne albo pływały jakby w amoku tarłowym i kompletnie nie żerowały, innym dopiero co zaczynały goić się potarłowe rany.

Zazwyczaj w maju na mojej wodzie, jak i na wielu wielkich i głębokich jeziorach – ryby objadają się już w toni, a mniejsze szczupaki siedzą głęboko w trzcinach. Oczywiście są od tego wyjątki – jak zawsze w wędkarstwie, natomiast ostatnich ładnych kilka lat potwierdzało to regularnie.

W tym roku ryby kręciły się po trzcinowiskach w okolicy leszczowych tarlisk i grzały się w cieplejszej wodzie na wielkich górkach na środku zbiornika. Nie było ich wiele – choć również wcale nie mało, a ich żerowania trwały z reguły bardzo krótko. Wędkując 10-12 godzin dziennie trafiałem „zaledwie” jedną, lub dwie aktywne ryby.
Za każdym razem próbowałem dorzucić do mojego asortymentu coś nowego. Inną przynętę, technikę, nowe miejsce, nieco inne obławianie, tak aby na maksa wykorzystać ten niesamowity okres.

Chciałbym teraz napisać, że w KOŃCU JE ROZGRYZŁEM!, że już wiem kiedy je łowić, na co i w którym miejscu. Niestety nie mogę.

Mimo, że w maju dopadłem wiele pięknych ryb, praktycznie każda brała w innym miejscu, w inną pogodę i na inną przynętę.
Za każdym razem kiedy myślałem, że już coś wiem o ich zachowaniu – moja pewna miejscówka była pusta, a kolejna piękna ryba brała w innym miejscu.

Raz podczas flauty i ostrego słońca aktywna ryba była przy trzcinach, drugi raz na ogromnych falach łowiłem je na górce. Czasami branie było w pierwszych rzutach tuż po wschodzie słońca, a czasami dopiero po 10-ciu godzinach pływania w końcu jakiś uderzył. Zawsze wiedziałem, że pływają tu duże ryby - poniekąd dzięki rybakom, którzy chwalili się potworami złowionymi na sieci. Wiedziałem jednak, że są - nie poddawałem się i w końcu się udało.

Na koniec mogę stwierdzić tylko – że dziś wiem znacznie więcej niż wiedziałem 1-ego maja 2020, ale również i pytań w mojej głowie jest znacznie więcej. Czy wykorzystałem ten potencjał? Czy mogłem dać z siebie więcej? Czy to już koniec brań? Czy się powtórzą za rok?

Od trzech wyjazdów nad wodę na górkach nie wydarzyło się już nic, a przy trzcinach zaczęły pojawiać się maluchy. Być może to tylko przerwa spowodowana potężnymi wichurami, a być może temperatura wody sprawiła, że ryby odeszły już w toń.

Zawsze powtarzałem, że jestem świadom tego, że takie wody dają największe ryby z trollingu i podczas obławiania głębin – nigdy tego nie robiłem głównie ze względu na sprzęt, ale i na brak wiedzy. W tym roku zamierzam to zmienić...